piątek, 13 listopada 2015

Witam!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu. Na początku wypadałoby się przywitać i wspomnieć co nieco o tym, czego możecie spodziewać się na blogu. No to zaczynamy, jestem lekarzem w jednym z Wojewódzkich Szpitali i póki co nic więcej o sobie nie powiem, bo w miarę możliwości chciałbym pozostać anonimowy. Do założenia bloga skłoniła mnie jedna Mirabelka, której podobały się moje szpitalne historyjki i stwierdziła, że powinienem zacząć pisać… nie wiem, czy to dobry pomysł, bo w szkole nigdy nie byłem dobry z języka polskiego. No nic, zobaczymy co z tego wyjdzie… być może z postu na post będzie mi szło coraz lepiej.

To tyle tytułem wstępu, a teraz przejdźmy do tego, co dzisiaj mnie spotkało, trochę zszokował i było kolejnym impulsem do napisania tego posta.

Trzy dni temu trafiła do nas, na oddział dziewczynka z bólami brzucha, rozpoczęliśmy diagnostykę, różne badania, zwykłe rutynowe testy. W kolejnym dniu udało się umówić gastroskopię, co nie zawsze udaje się tak szybko, ale tym razem szczęście nam sprzyjało. Także wszystko z górki. Wynik badania: nadżerka oraz dodatni test ureazowy, co świadczy o zakażeniu bakterią Helicobacter pylorii. Jest to dość powszechne zakażenie, ostatnio czytałem artykuł, w którym podano, że nawet 80% społeczeństwa jest zakażonych tą bakterią, na szczęście nie u wszystkich osób wywołuje ona objawy kliniczne. Leczenie tego ustrojstwa nie jest jakoś bardzo skomplikowane, ale do najprzyjemniejszych też nie należy i ze skutecznością leczenia też bywa różnie. Naszej pacjentce wybraliśmy najczęściej stosowany schemat leczenia, czyli 2 antybiotyki + inhibitor pompy protonowej. Z tym leczeniem dziewczynka miała zostać wypisana do domu, ponieważ można je bez obaw stosować w leczeniu pozaszpitalnym. No i tu pojawił się problem. Mama! Otóż mama nie zgodziła się, aby dziewczynka niewyleczona! została wypisana do domu.

"Co?! To ja w domu mam ją sama leczyć przez 2 tygodnie?!"

"To co to za szpital?!" Dzieciaka chorego mi do domu wysyłacie?! Ona ma tu zostać!

Argument o tym, że dziewczynka będzie traciła szkołę, zupełnie do mamy nie trafił. Również na nic zdało się tłumaczenie, że w trakcie tych dwóch tygodni w szpitalu dziewczynka może zarazić się czymś od reszty pacjentów.

"No to jak się czymś zarazi to chyba ją wyleczycie?! Od tego jest lekarz, żeby leczyć, a nie od patrzenia w telewizor! Jak złapie zapalenie płuc to macie obowiązek wyleczyć zapalenie płuc!"

W zasadzie trafna uwaga tylko po co narażać na to własne dziecko? Nie wiem.

Dziewczynka jak się dowiedziała, że jeszcze dwa tygodnie zostanie w szpitalu, to się popłakała, nic dziwnego sam bym się popłakał. Szkoda mi jej strasznie. Mam nadzieję, że jej mama jeszcze zmieni zdanie i mała wróci do domu, szkoły i kolegów.

1 komentarz: